Początkowo jest spokojnie, ale już wiemy, że coś się stanie. Potem przez kilkadziesiąt minut mamy intensywne przeżycia i tu niestety lepsza część się kończy. Po chwilowym uspokojeniu, akcja rusza, niestety tym torem, który przewidziałem (uzbrojony funkcjonariusz ochrony lotniska jest porywaczem, we wszystko wmieszana jest też jedna ze stewardess, a oboje są członkami tajemniczej organizacji terrorystycznej; zmarły mąż zaś nie spadł z dachu, ale został z niego zrzucony - niepotrzebna komplikacja). Ciekawostką może być Sean Bean w pozytywnej roli kapitana samolotu, zaś na plus można zaliczyć jeszcze genialną kreację aktorską Jodie Foster (chyba pierwszą tak dobrą od czasu "Milczenia owiec"). W skrócie: zmarnowany potencjał.